Średnie ceny mieszkań spadają w większości miast w kraju. Zwykle za m2 trzeba zapłacić od kilku do kilkunastu procent mniej niż pięć lat temu. Porównanie cen publikowanych w raportach AMRON i przeciętnego wynagrodzenia pokazuje jednak, że za średnie wynagrodzenie kupić można znacznie więcej.

Wyższe płace, niższe ceny

W niektórych miastach powierzchnia, na jaką musi przez miesiąc pracować przeciętnie zarabiająca osoba zwiększyła się nawet o 40 proc. W innych o jedną trzecią lub jedną czwartą. W liczbach bezwzględnych to niedużo, bo zaledwie 0,1 m2, jednak w praktyce oznacza to, że na mieszkanie pracować trzeba znacznie krócej. Ile konkretnie?

W Warszawie odkładać trzeba półtora roku, w Gdańsku dwa lata, a w Krakowie nawet dwa i pół roku krócej. Oczywiście, przy założeniu, że wszystkie zarobione pieniądze będą oszczędzane. W sumie przeciętnie zarabiający Polak musiałby odkładać w taki sposób przez sześć - siedem lat.

Rata nawet do połowy

Uwzględnienie zmian wysokości wynagrodzeń pozwala tworzyć także inne wskaźniki. Jednym z nich jest Indeks Obciążenia Hipotecznego, który buduje Dom Kredytowy Notus. W skrócie, chodzi o to, żeby pokazać, jak dużą część przeciętnego dochodu musi przeznaczyć rodzina na spłatę kredytu hipotecznego.

W trzecim kwartale 2011 roku jego wartość była wyższa niż trzy miesiące wcześniej i sięgnęła 38,6 proc. W kolejnych miesiącach wartość indeksu była jeszcze wyższa. Tyle tylko, że w przeszłości IOH miał znacznie wyższe wartości. Rok temu w Warszawie trzeba było wydać na obsługę zadłużenia hipotecznego 40 proc. zarobków. W marcu 2011 r. aż o 5 pp mniej.

Ponieważ IOH bierze pod uwagę nie tylko zarobki, ale i ceny nieruchomości, pozwala zidentyfikować te miasta, w których kupno mieszkania jest stosunkowo najłatwiejsze. W Polsce są to Katowice, gdzie rata sięga 30 proc. dochodu. Najdrożej jest w Krakowie, gdzie spłaty pochłaniają przeciętnie prawie połowę wynagrodzenia.